Podróż 1 - Dookoła świata Australia

Tasmania – diabły i kangury

Przez - 3 marzec 2015

W drodze do Wineglass Bay przekonujemy się, że jechanie stopem nie miałoby żadnych szans powodzenia. Na całej trasie mijamy 12 wallabies (takie mniejsze kangury), 7 kanguroszczurów (jak sama nazwa wskazuje – takie szczury, co skaczą jak kangury; żeby było ciekawiej na Tasmanii występują też bobroszczury!), 3 niełazy (takie małe torbacze w kropki), 1 wombata (takie coś między niedźwiedziem a chomikiem) i… 9 samochodów. Tutaj mało kto jeździ autem w nocy, bo lasy są tak pełne zwierząt, które co chwilę wybiegają na drogę, że trzeba jechać bardzo ostrożnie. Na szczęście mamy swojego pickupa i mała ilość samochodów nie jest nam już tak straszna, jak była jeszcze parę godzin wcześniej, kiedy staliśmy przy drodze z wyciągniętymi kciukami.
Nocujemy w namiocie na jakimś skrawku trawy nad oceanem, a rano wchodzimy na wzniesienie, z którego podziwiamy Wineglass Bay z jednej strony i Coles Bay z drugiej strony – przepięknie! Gdy wracamy do auta, na parkingu przyskakuje do nas, oswojony najwyraźniej z obecnością ludzi, wallaby. Pierwszy raz mamy tak bliską styczność z jednym z nich :) Od kangurów, oprócz wzrostu, wallabies różnią się tym, że mają mniejsze stopy, inny kształt głowy oraz żyją w lasach (podczas gdy kangury głównie na łąkach i polach).

Wineglass Bay

Wineglass Bay

Wallaby na prkingu

Wallaby na prkingu

Następnym naszym celem jest Bay of Fires – kolejna zatoka na wybrzeżu Pacyfiku. Słynie z białego piasku, kolorowych kamieni oraz turkusowej wody i te barwy faktycznie nas nie zawodzą. Nazwa Bay of Fires (Zatoka Ogni – ang.) nadana została przez brytyjskiego kapitana Tobiasa Furneaux, który przepływając w pobliżu widział liczne ogniska rozpalone na plaży przez Aborygenów.

Bay of Fires

Bay of Fires

Z Bay of Fires kierujemy się do Launceston – drugiego największego miasta wyspy (100 tysięcy mieszkańców) i jedynego nieleżącego na wybrzeżu. Launceston nas jednak nie zachwyca i jeszcze tego samego wieczora ruszamy na zachód z planem dojechania do Cradle Mountain. Plan planem, ale wszystko zmienia się, gdy w bocznej szybie miga nam tabliczka „Trowunna Wildlife Park”. Czytaliśmy o Trowunna już na lotnisku i postanawiamy go odwiedzić. Niestety jest już o tej porze zamknięty, więc szukamy miejsca na nocleg w pobliżu.
Nie do końca przygotowaliśmy się do wyjazdu na Tasmanię i nie mamy pojęcia, czy są tu jakieś groźne dla człowieka zwierzęta, a każdy skrawek trawy, na którym moglibyśmy się rozbić jest otoczony lasem, w którym coś się rusza. W końcu jednak zmęczenie i lenistwo wygrywają i rozbijamy namiot na skraju lasu, nie przejmując się krwiożerczą zwierzyną, która, jak jesteśmy przekonani, czeka tylko, aż pójdziemy spać, żeby wyssać z nas krew.
Mimo obaw, rano budzimy się cali, zdrowi i niezjedzeni. Jak dowiadujemy się już po powrocie, nie powinno nas to specjalnie dziwić, bo na Tasmanii nie ma podobno żadnego gatunku, który chciałby nas pożreć. Są za to gatunki bardzo ciekawe…
Kilka z takich ciekawych gatunków zamieszkuje Trowunna Wildlife Park. Jest to ośrodek opiekujący się rannymi, chorymi czy porzuconymi przedstawicielami tasmańskiej fauny. Można zatem spotkać tu m. in. kangury, wallabies, wombaty, oposy, kolczatki, kilka gatunków ptaków, a przede wszystkim diabły tasmańskie.

Trowunna Wildlife Park

Trowunna Wildlife Park

Kolczatka

Kolczatka

O 10:00 załapujemy się na darmowe oprowadzanie po parku przez przewodnika. Mamy okazję wysłuchać opowieści o tam jak ratuje się tu zwierzęta, o ich przyzwyczajeniach, diecie i zagrożeniach, a nawet wziąć na ręce małego wombata. Ale najciekawszym punktem jest karmienie diabłów tasmańskich. Przewodnik przynosi nogę świeżo rozjechanego kangura i wyciągniętą ręką wystawia ją przed siebie. Diabły natychmiast rzucają się na padlinę, ciągnąc, szarpiąc, warcząc i dysząc przy tym okrutnie. Generalnie diabły tasmańskie są samotnikami, ale na czas posiłków łączą się w małe grupy. Po pierwsze nic się wtedy nie marnuje, bo jeden diabeł nie dałby rady zjeść całego kangura. Po drugie, gdy każdy diabeł ciągnie w swoją stronę, łatwiej im jest rozrywać mięso na kawałki. Wydają przy tym bardzo głośne okrzyki, co w połączeniu z zakrwawionym od padliny pyskiem, niekształtnym ogonem i licznymi bliznami, wyjaśnia, dlaczego nazwano je diabłami.
Obrazu dopełnia swoiście rozumiana romantyczność. Samce, jak mówił przewodnik, upatrują sobie samice, które następnie porywają i zaciągają siłą do swoich nor, gdzie kopulują z nimi nawet przez 8 dni. Nie wahają się też walczyć o samice między sobą, stąd właśnie wspomniane wcześniej blizny.
Ostatnio liczba diabłów tasmańskich znacząco spadła. Wiele z nich żerując na zwierzętach zabitych przez przejeżdżające samochody, wpada pod koła pojazdów. Ale od kilku lat występuje dodatkowy czynnik – w populacji diabłów pojawił się zaraźliwy śmiertelny dla nich nowotwór pyska. Przez częste walki między sobą, agresywne zachowania w czasie kopulacji oraz przez małe zróżnicowanie genetyczne (diabły żyją tylko na Tasmanii), nowotwór szybko się rozprzestrzenił i cierpi na niego obecnie 80% wszystkich diabłów tasmańskich. Odpowiedzią gatunku na chorobę jest znacznie wcześniejsze rozmnażanie się niż nawet kilka lat temu, dzięki czemu zarażonym osobnikom udaje się odchować potomstwo jeszcze przed śmiercią.

Mały wombat w Trowunna

Mały wombat w Trowunna

Diabeł tasmański

Diabeł tasmański



Diabły przy posiłku

Diabły przy posiłku



Po przedstawieniu z karmieniem diabłów wycieczka kończy się, a my trafiamy do pobliskiego zagajnika, gdzie znajdujemy kilkadziesiąt, będących na wolności, ale przychodzących regularnie do parku, kangurów. Nie boją się nas zupełnie, możemy bez problemu podejść do każdego z nich i pogłaskać. Z boku trzymają się tylko te, z których torby wystaje mała główka potomstwa.

Kangur w Trowunna

Kangur w Trowunna



Kangur z młodym

Kangur z młodym

Nacieszywszy się diabłami i nabawiwszy z kangurami, wsiadamy do samochodu i obieramy kierunek na Cradle Mountain, gdzie, jak liczymy, uda nam się spotkać kolejnych przedstawicieli tasmańskiej fauny..

TAGI

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)