Przez - 1 marzec 2014

– Oh my Budda! Oh my Budda! – krzyczy celniczka, gdy próbujemy jej wytłumaczyć, że nie wiemy jeszcze, gdzie będziemy dzisiaj nocować.
– We will see…* – mówimy i nie możemy zrozumieć co w tym dziwnego, że nocleg znajdziemy na miejscu
– Oh my Budda! Oh my Budda! Where do you S-L-E-E-P? – przekonana jest, że nie zrozumieliśmy pytania. W końcu wyciąga smartphona i pokazuje nam zdjęcie – jej kolega celnik na służbie śpiący na krześle z otwartymi ustami i cieknącą śliną – S-L-E-E-P – tłumaczy, pokazując palcem to na zdjęcie, to na palącego się ze wstydu kolegę obok.
– Ok, ok – próbujemy ją przekonać, że rozumiemy. Co nie zmienia faktu, że nie wiemy nawet do jakiego miasta jedziemy, a co dopiero, jak nazywa się hotel, w którym będziemy nocować. – Tak! – W końcu przypominamy sobie nazwę jakiegoś miasta w okolicy – Będziemy nocować w Taku.
– Good. Which hotel?** – chce wypełnić kolejną rubrykę we wniosku wizowym nadgorliwa celniczka
– Eee, ten…
– Baan Kiang Hotel?
– O! To to to! Właśnie tam!
– Dobrze. Proszę. Wiza na 15 dni.
Oczywiście ani nie planujemy nocować w Baan Kiang Hotel, ani nawet w Taku. Bardziej martwimy się jednak tylko piętnastodniową wizą. Za pierwszym razem, na lotnisku, dostaliśmy trzydziestodniową i teraz liczyliśmy na taką samą. No trudno, będziemy kombinować później, na razie idziemy szukać transportu na północ. Jeszcze zanim odchodzimy, zaczepiają nas następni celnicy, którzy zauważyli przytroczoną do plecaka Tomka rattanową piłkę do chinlone. Nalegają na… krótką rozgrywkę :) W Tajlandii narodowym sportem jest (obok boksu tajskiego) podobny do birmańskiego chinlone sepak takraw. To gra zespołowa, w której trzyosobowe zespoły przebijają piłkę przez siatkę nogami. Praktycznie każda akcja kończy się przewrotką, przez co gra jest bardzo efektowna. Używa się rattanowej piłki, czyli takiej samej jak w chinlone.
Po krótkiej pogawędce zostawiamy w końcu celników za sobą i szukamy transportu na północ. Zadziwiająco łatwo znajdujemy transport do Taku, gdzie zadziwiająco łatwo przesiadamy się w zadziwiająco wygodny autobus, który wiezie nas aż do Chiang Mai. Tam następnego dnia mamy spotkać się z resztą ekipy Przez Kontynenty – Martą, Jankiem i Grześkiem. Następnego dnia, czyli 2 października 2556 roku, bo w Tajlandii znów przestawiamy się na inny kalendarz – tutaj lata liczone są od śmierci Buddy 11 marca 543 roku n.e. Na szczęście rozpoczęcie roku 2484 (1941 r. n.e.) przesunięto trzy miesiące wstecz na 1 stycznia (zatem rok 2483 miał tylko 9 miesięcy) i dzisiaj dzień i miesiąc w kalendarzu tajskim pokrywają się z kalendarzem gregoriańskim, różni się tylko rok.
Do Chiang Mai docieramy o 3 w nocy, nie wybrzydzając znajdujemy szybko miejsce koło dworca na rozłożenie karimat i dokańczamy przerwany sen z autobusu. Rano budzimy się wcześnie i ze śpiworów obserwujemy przyjeżdżające na dworzec kolejne grupy turystów. Szczególnie interesują nas te z Bangkoku – właśnie stamtąd ma przyjechać wypatrywana przez nas trójka. Oczekiwanie przedłuża się nieznośnie. Nie widzieliśmy się ponad trzy miesiące, a teraz zdaje nam się, że nie wytrzymamy już ani godziny dłużej. Aż w końcu, wykorzystując chwilę nieuwagi, ktoś wskakuje nam od tyłu na plecy. Nie musimy się odwracać, żeby domyślić się kto to taki :) Witamy się gorąco i siadamy do wspólnego posiłku, przy którym zasypujemy się wzajemnie opowieściami z ostatnich trzech miesięcy życia. A trzeba przyznać, że trochę się wydarzyło :)
Po pysznym tajskim jedzeniu jedziemy do oddalonego o kilka godzin drogi Pai. W czasie jazdy nie dajemy nowym towarzyszom dojść do głosu, tylko zamęczamy ich bez przerwy wspomnieniami kolejnych przygód. Na miejsce dojeżdżamy koło południa i od razu ruszamy w stronę wodospadu Nam Tok Mo Paeng. Co prawda droga liczy niewiele ponad 8 km, ale lejący się z nieba żar i ciężkie plecaki nie ułatwiają wędrówki. Na szczęście na końcu drogi czeka nagroda – kąpiel w wodospadzie. Brakuje mu, co prawda, uroku, jaki miał wodospad w środku indyjskiej dżungli koło Cherrapunjee, a wokół jest sporo turystów, ale chłodna woda i tak jest bardzo przyjemna. Orzeźwieni cofamy się kawałek w stronę miasta i zatrzymujemy się na kolację. Zdążyliśmy już wszyscy zakochać się w tajskiej kuchni. Ryby, krewetki, kurczaki, limonki, papaje, mango, sos rybny, trawa cytrynowa, świeży imbir, chilli, orzechy, mleko kokosowe, a do tego najczęściej kleisty ryż lub makaron ryżowy – niewiarygodne, co z tych składników potrafią wyczarować Tajowie. A cena posiłku najczęściej nie przekracza 6 zł.
Właściwie to nie mamy już siły nigdzie iść i za zgodą właściciela restauracji rozbijamy namioty na jej terenie. Przed spaniem, Tomek staje (na szczęście w klapkach) na chrząszczu (rohatyńcu) wielkości pięści. Spotkanie kończy się tragicznie zarówno dla chrząszcza (wyrwany róg z połową głowy), jak i klapków (przebite rogiem na wylot). Co ciekawe, podobno w Tajlandii popularną rozrywką i hazardem są walki rohatyńców takich jak ten.
Rano zebranie się do wyjścia zajmuje nam ponad trzy godziny. Mam nadzieję, że to tylko pierwszy dzień w powiększonym składzie, że jakoś się dogramy i następnym razem pójdzie szybciej. Wracamy do Pai, gdzie dzielimy się na pary i wypożyczamy skutery. Robimy małą objazdówkę po okolicy – odwiedzamy pobliski kanion, punkt widokowy, kolejny wodospad i historyczny most z czasów II wojny światowej. Zbudowany został przez okupujących wtedy te tereny Japończyków przy użyciu birmańskich więźniów, których setki przy budowie zginęły.
Dalsze plany pokrzyżowali nam trochę Janek i Tomek, którzy zaliczyli małą wywrotkę na skuterze. Nic poważnego na szczęście się nie stało, ale potrzebowali trochę czasu na dojście do siebie. Poza tym drobnym wypadkiem, jazda w ruchu lewostronnym nie sprawiła nam większych problemów. A wypożyczanie skuterów chyba stanie się jednym z naszych ulubionych sposobów zwiedzania.
Wieczorem oddajemy pojazdy i wsiadamy w autobus do Sukhothai. Choć obecnie historycy twierdzą, że już wcześniej istniał na tych terenach jakiś rodzaj państwowości, to Sukhothai tradycyjnie uznawane jest za pierwszą (1238 – 1438 r.) stolicę Syjamu. „Syjam” to dawna nazwa Tajlandii, obowiązująca aż do 1949 roku. W Polsce najczęściej kojarzy się z terminem „bliźniaki syjamskie” – nie bez powodu, bo określenie to powstało za sprawą braci Changa i Enga Bunkerów, którzy zrośnięci byli ze sobą mostkami i którzy urodzili się w 1811 roku właśnie w Syjamie. W wieku 18 lat wypatrzeni zostali przez brytyjskiego kupca i zrobili karierę na występach w cyrkach na całym świecie. W późniejszych latach emigrowali do USA, poślubili dwie siostry i wybudowali dwa domy, żeby mieszkać na zmianę po 3 dni w każdym. Umarli w wieku 63 lat – najpierw Chang na wylew, a kilka godzin później zrośnięty z nim Eng.
W Sukhothai pożyczamy rowery i jedziemy do ruin starego miasta. Na obszarze 70 km² wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO znajduje się mnóstwo świątyń, pałaców i posągów, choć większość z nich jest mocno zniszczona. Dla nas miejsce jest trochę przereklamowane, a zwiedzanie znudziło nas po jakiś 30 minutach. Ale może po prostu to nie jest to, czego my w podróży szukamy. Poza tym znów mam wrażenie, że w sześć osób każda czynność i każde podjęcie decyzji zabiera dwa razy więcej czasu…
Po burzliwych naradach postanawiamy nie zostawać w Sukhothai na noc, ani nie odwiedzać kolejnej byłej stolicy którą mieliśmy w planach, tylko obrać kierunek na najczęściej odwiedzane miasto świata, którego pełna nazwa brzmi Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit, czyli w skrócie: Bangkok.

* We will see – (ang. Zobaczymy)
** Good. Which hotel? – (ang. Dobrze. W którym hotelu?)

Wodospad Nam Tok Mo Paeng

Wodospad Nam Tok Mo Paeng

Rohatyniec zdeptany przez Tomka

Rohatyniec zdeptany przez Tomka

Gang skuterowy

Gang skuterowy

Kanion koło Pai

Kanion koło Pai

Ruiny Sukhothai

Ruiny Sukhothai

Ruiny Sukhothai

Ruiny Sukhothai

Mecz sepak takraw

TAGI

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)