Podróż 1 - Dookoła świata Nepal

Trekking wokół Annapurny 2

Przez - 16 październik 2013

Dzień 5, Bhratang (2850 m n.p.m.) – Manang (3570 m n.p.m.)
Na śniadanie nepalska zupa czosnkowa (podobno zapobiega chorobie wysokościowej) i chwilę po 7 jesteśmy już na szlaku. Idzie się przyjemnie, na tej wysokości nie jest już tak upalnie. Za to kupione rzeczy sprawiają, że plecaki są bardzo ciężkie. No i brakuje tlenu. Po drodze mijamy lotnisko – co bardziej leniwi przylatują tu samolotem i dopiero stąd rozpoczynają trekking. Chociaż na pewno nie pomaga im to w aklimatyzacji. Mijamy też sad jabłkowy. Dopiero na takiej wysokości jest tu odpowiedni klimat dla jabłek. I próbujemy świeżego soku z rokitnika. Co chwilę spotykamy też stada osłów, które są tu jednym środkiem transportu. A w Manangu pierwszy raz załapujemy się na ciepły prysznic. Wioska, jak na tutejsze standardy, jest naprawdę duża i ładna.

Dzień 6, Manang (3570 m n.p.m.)
Dzień aklimatyzacji. Śpimy do woli, spacerujemy po wiosce, a popołudniu wchodzimy dla lepszej aklimatyzacji na pobliski punkt widokowy. Wędrówka bez plecaków to sama przyjemność. Ze szczytu piękny widok na jezioro i Manang w dole oraz Gangapurnę (7454 m m.p.m.), Annapurnę II (7937 m n.p.m.) i Annapurnę IV (7525 m n.p.m.) ponad nami. Wieczorem schodzimy z powrotem do Manangu. W ten sposób organizm najlepiej przystosowuje się do wysokości – wchodząc wyżej, stopniowo przyzwyczajamy go do małej ilości tlenu, a spędzając noc niżej, dajemy mu się zregenerować. Poza tym podczas wysiłku ciało szybciej przystosowuje się do nowych warunków. Wieczór spędzamy na rozmowach z parą włoską, którą poznaliśmy przy kolacji, i która wraca właśnie z Australii. W ogóle powoli robi się więcej turystów, ale ciągle nie są to tłumy, jakich się spodziewaliśmy – spotykamy maksymalnie kilka lub kilkanaście małych, dwu- lub trzyosobowych grupek dziennie.

Dzień 7, Manang (3570 m n.p.m.) – Letdar (4250 m n.p.m.)
Po lżejszym dniu w Manangu ciężko zebrać się do dalszej wędrówki. Na szczęście w planach mamy tylko 4-5 godzin marszu do Letdar. Jesteśmy coraz wyżej, tlenu coraz mniej, więc postanawiamy (z resztą tak jak wszyscy, których spotykamy) zwolnić. Zatrzymujemy się w Letdar już po 13, żeby organizm miał jak najwięcej czasu na przystosowanie się do znacznego (700 m) wzrostu wysokości. Poznajemy tam Niemca i Fina, z którymi dyskutujemy głównie na temat Thorong La. Nastawienie mamy raczej optymistyczne – jesteśmy najmłodsi na szlaku, więc powinno nam być chyba najłatwiej. Choć z drugiej strony nie mamy tragarzy, w dodatku po zakupach w Chame nasze plecaki są prawdopodobnie najcięższe na szlaku. Poza tym choroba wysokościowa potrafi zaskakiwać. No cóż, zobaczymy. O 19 z braku innych zajęć idziemy spać.

Dzień 8, Letdar (4250 m n.p.m.) – High Camp (4850 m n.p.m.)
Wspinaczka znów dość stroma, ale niezbyt długa – do High Camp mamy tylko 4-5 godzin. Zepsuła się pogoda. Niebo zachmurzone, wszystkie szczyty zasłonięte, pada deszcz. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na godzinę w Thorong Pedi (4450 m n.p.m.), więc na miejsce docieramy przed 14. Jest sporo ludzi, ale znajduje dla nas jeszcze wolny pokój i koce. To ważne, bo jeśli wierzyć ludziom, w nocy jest tu bardzo zimno, a my nie mamy odpowiednich śpiworów. Resztę dnia spędzamy w głównej sali High Campu. High Camp jest punktem, z którego atakuje się Thorong La, zatem głównym tematem wszystkich dyskusji jest właśnie wspinaczka na przełęcz. No i oczywiście pogoda – za oknem śnieżyca i, jeśli do jutra nic się nie zmieni, trzeba będzie czekać. Część ludzi przyszła, tak jak my, dopiero dzisiaj z planem wchodzenia jutro na Thorong La, część próbuje już któryś raz – wcześniej musieli zejść niżej ze względu na objawy choroby wysokościowej, część przyszła tylko dla aklimatyzacji – zejdą na noc niżej, a do High Campu wrócą jutro. Tak się składa, że wszyscy przy naszym stoliku są w trakcie rocznej podróży: para z Brazylii, para holenderska i my. Jest więc o czym rozmawiać. Później dosiada się para z Nowej Zelandii, która wyjechała tylko na dwa miesiące i bardzo nam wszystkim zazdrości. Mnie powoli łapie choroba wysokościowa – boli mnie głowa i jest mi strasznie niedobrze. Liczę, że do rana się poprawi. Jeszcze przed 19 życzymy sobie wszyscy na sali powodzenia (oraz poprawy pogody), rozchodzimy się do pokojów i nastawiamy budziki na 5:00, żeby zjeść rano porządne śniadanie i przed 6 zacząć podchodzenie. Do Thorong La mamy 3 godziny piechotą, a musimy dojść tam wcześnie – przed południem podobno zaczynają wiać mocne wiatry, które często uniemożliwiają przejście przez przełęcz.

Dzień 9, High Camp (4850 m n.p.m.) – Thorong La (5416 m n.p.m.) – Jomsom (2713 m m.p.m.)
O 5:00 dzwoni budzik.
– Jaka pogoda? – pada natychmiast podstawowe pytanie
– Słońce – odpowiada Tomek, wyglądnąwszy przez drzwi
– Kurwa mać…
Mimo dziesięciu godzin w łóżku, pobudka nadchodzi zdecydowanie za wcześnie. Na tych wysokościach organizm potrzebuje dużo więcej snu, a wyjścia ze śpiwora przykrytego nepalskim kocem nie ułatwia temperatura w pokoju. Mi na szczęście minęły objawy choroby wysokościowej. Za to problemy zaczął mieć Kuba, który, mimo to, stwierdza, że jest w stanie iść. Rano w całym High Campie wielka kszątanina, wszyscy szykują się do drogi. My startujemy z lekkim opóźnieniem, chwilę po 6. Podejście nie jest trudne technicznie, jest też cieplej niż się spodziewaliśmy, nie więcej niż kilka stopni mrozu. Śniegu też na szczęście jest niedużo. Za to kondycyjnie jest ciężko. Przy każdym kroku czujemy brak tlenu, ciężar plecaków i osiem dni trekkingu w nogach. Ale widoki są przepiękne. Przed 9 w końcu wchodzimy. Na szczycie sporo znajomych twarzy – zdążyliśmy poznać trochę osób, od kiedy wyruszyliśmy. Wszyscy wzajemnie sobie gratulują, przybijają piątki, ściskają się. Na Thorong La spędzamy około pół godziny i rozpoczynamy zejście. Choroba wysokościowa dapada także Tomka, na szczęście z każdą minutą jesteśmy coraz niżej. Do następnej miejscowości, Muktinath (3710 m n.p.m.) schodzimy aż o 1700 m. Robi się ciepło, pod koniec idziemy już w koszulkach z krótkimi rękawkami. Z Muktinath do Jomsom decydujemy się pojechać jeepem, oszczędzamy sobie tym sposobem cały dzień wędrówki. Wieczorem jesteśmy zatem 2700 m niżej niż rano i czuć, że oddycha się dużo łatwiej. A przed spaniem pozwalamy sobie nawet na nepalskie piwo, żeby uczcić przejście przez Thorong La.

Dzień 10, Jomsom (2713 m n.p.m.) – Ghasa (2120 m n.p.m.)
Budzimy się z okropnymi zakwasami na łydkach, udach i pośladkach. Poprzedni dzień dał nam mocno w kość. Chyba nawet bardziej niż podejście na Thorong La, zmęczyło nas 1700 m stromego zejścia z przełęczy. Czas nas trochę goni, więc decydujemy się podjechać autobusem do Ghasy. Najbliższy jest o 15, więc mamy jeszcze parę godzin w Jomsom. Jest tu w końcu zasięg i internet, więc wykorzystujemy to na załatwienie kilku spraw związanych z wizami australijskimi, indyjskimi i birmańskimi. Podróż autobusem jest równie, albo nawet bardziej, męcząca niż wędrówka. Rzuca nami w każdą stronę, a dystans 33 km pokonujemy w 4,5 godziny. Poza tym pojazd jest wypchany po brzegi. No ale niczego innego nie mogliśmy się spodziewać.

Dzień 11, Ghasa (2120 m n.p.m.) – Sikha (1980 m n.p.m.)
Z Ghasy podjeżdżamy jeepem do Tatopani (1190 m n.p.m.). Jedziemy przez najgłębszy wąwóz na świecie – Kali Gandaki. Z jednej strony mamy Annapurnę (8091 m n.p.m.), z drugiej Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), a dno doliny znajduje się na nieco poniżej 2200 m n.p.m., więc przyjmuje się, że dolina ma prawie 6000 m głębokości. Dalej droga się już kończy, więc idziemy piechotą. Ścieżka prowadzi znów pod górę – zaczynamy powoli wspinać się na Poon Hill (3210 m n.p.m.). Nagle Tomek wydaje z siebie niecenzuralny okrzyk i staje jak wryty – przez ścieżkę przechodzi wąż. Na szczęście nie jest nami zainteresowany. Dalej mijamy wielką plantację marihuany, atakują nas też pijawki – Kuba znajduje trzy wbite w mogę, Tomek jedną.
Liczymy, że uda nam się dojść do Ghorepani (2750 m n.p.m.), ale po 5 godzinach wędrówki zastaje nas noc. Zatrzymujemy się więc kilka miejscowości wcześniej, w Sikha.

Dzień 12, Sikha (1980 m n.p.m.) – Birethanti (1000 m n.p.m.)
W planach mamy dziś wejście na Poon Hill (3210 m n.p.m.). Na szczycie najlepiej znaleźć się wcześnie rano, wtedy zazwyczaj nie ma jeszcze chmur i widać wszystkie okoliczne szczyty, z Annapurną (8091 m n.p.m.), Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) i Machhapuchhare (6997 m n.p.m.) na czele. Machhapuchhare, choć najniższa z nich, nigdy nie została zdobyta – uważana jest za świętą górę i wspinaczka na nią jest zakazana. Chcieliśmy poprzedniego dnia dojść do Ghorepani, z którego na szczyt Poonhilla jest już tylko 40 minut. Nie udało się, więc dziś musimy wyjść bardzo wcześnie. Ruszamy zatem chwilę po 5 i po 9 jesteśmy już na szczycie. Trochę późno, ale udaje nam się jeszcze dostrzec między chmurami wszystkie najwyższe góry. Schodzimy z powrotem do Ghorepani i, nie tracąc czasu, ruszamy w stronę Birethani, gdzie trekking się kończy i skąd można dostać się jeepem do Pokhary. Nie wyleczyliśmy jeszcze zakwasów po zejściu z Thorong La, a znów czeka nas nas całodniowe schodzenie. Już po zmroku dochodzimy (a właściwie dotaczamy się) do Birethanti. To był najbardziej męczący dzień całego trekkingu. Weszliśmy najpierw ponad 1200 m w górę, żeby potem zejść ponad 2200 m i pokonaliśmy odcinek, który normalnie pokonuje się w ponad 2 dni. W Birethanti jemy w końcu ciepły posiłek i zmęczeni, ale szczęśliwi, czekamy na jeepa, który weźmie nas do Pokhary. Trekking wokół Annapurny dobiegł końca…

DSCF0596

Okolice Manangu (3570 m n.p.m.)

DSCF0755

Krótki odpoczynek

DSCF0629

Dzień odpoczynku w Manangu

DSCF0788

Podejscie pod przełęcz Thorong La (5416 m n.p.m.)

DSCF0801

Widok z Thorong La

DSCF0812

Tablica gratulacyjna na Thorong La

DSCF0942(2)

Poonhill (3210 m n.p.m.)

TAGI
$ komentarzy
  1. Odpowiedz

    Martusia

    16 październik 2013

    Szarki, ta cała wyprawa nie byłaby nawet w połowie tak fajna, gdybyś nie pisał! Jesteś ekstra, mimo wszystko czekam aż Kuba i Tomek coś napiszą 😀

  2. Odpowiedz

    Jura

    16 październik 2013

    super reportaż!

  3. Odpowiedz

    madzka

    18 październik 2013

    gratulacjeee!

Zostaw odpowiedź na Jura / Anuluj odpowiedź

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)