Przez - 2 październik 2013

Wsiadając do samolotu, nie wiemy nawet do jakiego kraju lecimy. Pamiętamy tylko, że przesiadkę mamy w Sharjah, gdzieś na Półwyspie Arabskim. Już ma pokładzie dowiadujemy się, że Sharjah leży w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, 20 km od Dubaju. Na lot do Katmandu mamy czekać 15 godzin, więc, mimo że jesteśmy pewni, że bez wiz z lotniska nie wyjdziemy, wolimy to potwierdzić. Ku naszemu zaskoczeniu, w lotniskowym dziale wiz informują nas, że Polacy do ZEA wiz nie potrzebują. Na wszelki wypadek pan z działu wiz upewnia się jeszcze u oficera służby celnej – tak, możemy jechać do Dubaju! Bierzemy zatem wszystko, co mamy przy sobie (nasz bagaż podręczny) i ustawiamy się w kolejce do kontroli celnej. Celnik w turbanie skanuje mój paszport, robi zamyśloną minę, po czym odsyła nas do stanowiska obok. Tam sytuacja się powtarza, drugi celnik robi jeszcze bardziej zamyśloną minę, woła kogoś wyższego stopniem i… wspólnie ustalają, że skoro system nie chce nas wpuścić, to chyba jednak potrzebujemy wiz. A myślami byliśmy już w Dubaju… Zamiast tego przed nami jeszcze 14,5 godziny na lotnisku.
Wbrew pozorom, czas oczekiwania mija całkiem szybko i ani się obejrzymy, siedzimy już w samolocie do Katmandu. Gdy zbliżamy się do stolicy Nepalu, przez chmury, nad którymi lecimy, zaczynają przebijać się ośnieżone szczyty. W końcu Nepal słynie z najwyższych gór na świecie – 8 z 14 ośmiotysięczników na Ziemi znajduje się na jego terytorium, w tym najwyższy na świecie Mount Everest (po nepalsku Sagarmatha). Lądujemy, załatwiamy formalności wizowe, przekraczamy granicę i jedziemy do hotelu. Hotel znajduje się w dzielnicy Thamel, i to jedyne, co można powiedzieć na temat jego lokalizacji – w Katmandu adresy zazwyczaj nie zawierają nazwy ulicy ani numeru. Jest tylko dzielnica, dalej trzeba szukać samemu. Dwa dni w Katmandu zlatują nam na załatwianiu spraw organizacyjnych. Zdobywamy pozwolenie na wejście do Annapurna Conservation Area* ($20) oraz pozwolenie na trekking ($20) i zostawiamy paszporty w ambasadzie Indii z nadzieją na otrzymanie indyjskich wiz. W międzyczasie odwiedzamy kilka charakterystycznych miejsc Katmandu, ale miasto robi na nas kiepskie wrażenie. Pierwszego dnia uwagę zwraca głównie ruch, hałas, brud i smród. Drugiego już tylko brud i smród, bo trafiamy na strajk i po mieście poruszają się wyłącznie pojazdy policji, wojska i ONZ, krowy i… słoń. Tutaj słoni jest niewiele, ale na południu kraju często wykorzystywane są do pracy.
Celem protestu jest wymuszenie na władzy przyspieszenia zaplanowanych na listopad wyborów. Obecnie Nepalem rządzi stworzona przez Maoistów Komunistyczna Partia Nepalu, która objęła władzę w 2008 po trwającej od 1996 roku wojnie domowej i obaleniu monarchii. W międzyczasie dwa razy wybory wygrywała inna komunistyczna partia – Zjednoczeni Marksiści i Lenniniści. Nepal jest więc od przewrotu krajem demokratycznym, którym rządzą wybrani w uczciwych wyborach komuniści. Mimo dużej poprawy w ostatnich kilku latach, poziom życia wciąż jest tu bardzo niski – PKB na mieszkańca wynosi $743 (w Polsce $12 538), a 57% Nepalczyków żyje za mniej niż $2 dziennie. W rankingu najbardziej rozwiniętych krajów (HDI) Nepal zajmuje 157. miejsce na 187 sklasyfikowanych.
W czasie strajku czujemy się w mieście dużo swobodniej. W normalny dzień na każdym kroku czai się ktoś, kto chce nas rozjechać. Nie dość, że na czerwonym świetle nie zatrzymuje się tu nikt, na pieszych nie zwraca się uwagi, a zamiast hamulca używa się klaksonu, to nieszczęścia dopełnia lewostronny ruch, który powoduje, że gubimy się zupełnie. Nikt nie pomyślał też, żeby zamknąć dla ruchu wąskie uliczki Thamelu, albo przynajmniej zmienić je w jednokierunkowe, więc trzeba ciągle przepychać się między mijającym się samochodami. Dodatkowo co chwilę ktoś chce nam coś sprzedać. Od noży, pocztówek i wisiorków przez jedzenie, trekking i taksówkę, aż po marihuanę, haszysz i grzyby. Oczywiście da się znaleźć w Katmandu klimatyczne miejsca. Nam udaje się odwiedzić Durbar Square – plac słynący ze swoich świątyń i pałacu Kumari. Kumari jest uważana za ziemskie wcielenie boga. Wybiera się ją spośród czteroletnich dziewczynek na podstawie urodzenia, horoskopu, charakteru oraz 32 sprecyzowanych cech wyglądu. W Nepalu urzęduje jednocześnie wiele Kumari, ale ta mieszkająca w pałacu koło Durbar Square uważana jest za najważniejszą. Kumari przestaje być boginią w momencie pierwszego krwawienia (zarówno pierwszej miesiączki, jak i poważnego zranienia) i wraca do normalnego życia.
Poza tym, gdy oddalamy się od turystycznego Thamelu, miasto robi się mniej nastawione na sprzedanie nam wszystkiego, choć za to brudniejsze. Poza centrum łatwo można znaleźć obskórne lokale, w których jadają Nepalczycy. Jedzenie jest tam bardzo dobre i tanie (koło 2 zł za duży obiad + 1 zł za picie), a w czasie oczekiwania można porozmawiać ze stałymi bywalcami (w przeciwieństwie do Iranu, tu bardzo dużo ludzi mówi po angielsku). Trzy najpopularniejsze dania w Nepalu to dhal bat, chowmein i momo. Dhal bat to ryż (bat) z sosem z soczewicy (dhal) i kilkoma innymi dodatkami. Uważany jest za narodowe danie Nepalu, a po jego zamówieniu przysługuje (w cenie) dowolna ilość dokładek. Chowmein to smażony makaron, najczęściej z warzywami, a momo jest rodzajem pierogów z warzywami lub mięsem, podawanych z ostrym sosem. Charakterystyczne dla kuchni nepalskiej jest to, że dania często są wegetariańskie, a jeśli już zawierają mięso, to jest zazwyczaj suche i niedobre. Wytłumaczyć to można tym, że Nepalczycy są w większości hinduistami, a w związku z tym często wegetarianami.
Wieczorem chcemy w końcu opuscić miasto i jechać w stronę Himalajów. Chwilę po 20 przychodzimy na dworzec, skąd ostatni autobus do Pokhary ma wyruszyć o 21. Autobus już na nas czeka – ładujemy plecaki i czekamy na odjazd. O 21 okazuje się, że zebrało się za mało chętnych i tego dnia jednak nie pojedziemy. Zamiast kolejnej nocy w Katmandu decydujemy się na podróż z przesiadką innym autobusem. Dystans do Pokhary (202 km) pokonujemy po 8 godzinach. W dodatku trzęsie tak, że nie udaje nam się zmróżyć oka. Stan dróg i infrastruktury w Nepalu jest fatalny – jest tu zaledwie 10 tys. km dróg o utwardzonej nawierzchni (w Polsce 253 tys. km), a większość z nich jest w bardzo słabej kondycji. W Pokharze jemy szybkie śniadanie (momo) i ruszamy dalej w drogę autobusem do Besisaharu, skąd rozpoczniemy trekking wokół Annapurny. Tym razem do pokonania mamy 109 km, a zajmuje to nam i naszemu autobusowi 7 godzin. Na szczęście w najbliższym czasie nie będziemy musieli więcej korzystać z autobusów, bo rozpoczynamy dwutygodniową 220-kilometrową wędrówkę po Himalajach…

*(ang.) Obszar Chroniony Annapurny

DSCF0351

Pokhara

DSCF0348(1)

Zdjęcia do pozwoleń na trekking

TAGI

2 październik 2013

$ komentarzy
  1. Odpowiedz

    Stahu

    2 październik 2013

    Pozdrów Yeti!

  2. Odpowiedz

    Marysia

    4 październik 2013

    Z zapartym tchem czytam Wasze wpisy na blogu. Podziwiam Was i przyznam się, ze z chęcią chciałabym być na Waszym miejscu, choć czasami nie wiem, czy miałbym tyle odwagi, aby zostawić mój teraźniejszy byt i ruszyć w drogę rozkoszując się przygodą, nieznanym i nowo poznanymi ludźmi. Trzymam za Was kciuki, aby Wasza podróż przebiegła zgodnie z planem i bez przykrych niespodzianek. Powodzenia.

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)