Podróż 1 - Dookoła świata Iran

30 Mordad 1392 – 5 Shahrivar 1392

Przez - 6 wrzesień 2013

30.05.1392 r. parę minut po północy docieramy do Teheranu. Tak, 30.05.1392, bo w Iranie obowiązuje kalendarz perski – czas liczony jest od ucieczki (hidżry) Mahometa z Mekki do Medyny w naszym 622 roku. Po przyjeździe od razu udajemy się do parku w centrum miasta, rozbijamy namioty i śpimy bez przeszkód… do około 3:00. Wtedy to budzi nas jakiś człowiek w mundurze (policjant? strażnik parku?) i każe przenieść się na chodnik 500 m dalej. Niby niedaleko, ale namiot sam się nie przestawi. O świcie kolejna pobudka, nie wiemy do końca dlaczego, ale poddajemy się już i nie próbujemy zasnąć po raz trzeci. Zamiast tego wsiadamy w autobus i jedziemy na teherański bazar. Miejskie autobusy w Iranie są podzielone na dwie części: męską (z przodu) i żeńską (z tyłu). Tak więc nasza komunikacja z Hanią jest mocno utrudniona, ale ostatecznie udaje nam się wysiąść na tym samym przystanku. Bazar jest ogromny, praktycznie sam tworzy osobną dzielnicę Teheranu. Podobno to największy bazar na Bliskim Wschodzie. Poza tym miasto, oprócz tego, że jest ogromne (8 mln mieszkańców w samym mieście, 14 mln w metropolii), niczym szczególnym się nie wyróżnia, więc już następnego dnia rano wracamy nad Morze Kaspijskie – tym razem do Chalus.
Miasto to miało być, co prawda, tylko miejscem przesiadki, ale gdy idziemy w stronę wylotówki, gdzie chcemy łapać stopa, zatrzymuje nas pewien miły pan i zaprasza do siebie na noc. Po krótkim zastanowieniu przyjmujemy zaproszenie i umawiamy się na wieczór. Pan nazywa się Ali, jest nauczycielem angielskiego i mieszka z żoną i dwoma synami. Rodzina przyjmuje nas bardzo ciepło, a jeden z synów, Mortezar oprowadza nas po mieście. Potem oczywiście wszyscy pod wodzą mamy dbają o to, żebyśmy znów nie mogli ruszyć się z przejedzenia. Następnego dnia odwiedzamy z synami pobliską „dżunglę”. Tak mówią na nią Irańczycy, ale „dżungla” okazuje się być zwykłym, niezbyt dzikim lasem, przez który na dwa szczyty zbudowano nawet kolejki linowe dla turystów. A wieczorem nasi gospodarze jadą na weekend (w Iranie dniami wolnymi są czwartek i piątek) do swoich krewnych w Babol. My też jesteśmy zaproszeni – traktują nas już jak część rodziny :) Pod Babol ojciec Aliego ma sad pomarańczowy, do którego wybieramy się następnego ranka, i wszyscy – my, nasi gospodarze, ich kuzyni, wujkowie, ciocie, siostry, bracia, szwagier, a nawet babcia – wspólnymi siłami wyrywamy chwasty. Nie bierze udziału tylko roczna córeczka siostry o wdzięcznym imieniu Bachor. Potem wspólny obiad, a na daser oczywiście świeżo zerwane pomarańcze oraz granaty i arbuzy, których też trochę rośnie w sadzie. Uczymy się irańskich gier z piłką, odwiedzamy pobliskie jezioro, a na końcu wsadzają nas w trójkę na motor i każą jechać zwiedzać wioskę. Więc jedziemy :) Rano przychodzi czas pożegnania, a z Alim i jego rodziną zżyliśmy się przez te trzy dni tak, że nie brakuje łez. No ale musimy ruszać – Badab-e Surt czeka.
O Badab-e Surt dowiedzieliśmy się jeszcze we Wrocławiu na jednym z pokazów zdjęć. Dzięki temu wiemy mniej więcej gdzie go szukać, bo tu w Iranie nikt o mim nie słyszał. Jedziemy więc stopem do Kyasar, tam dowiadujemy się, że za godzinę przyjedzie autobus do Orost, a stamtąd do Badab-e Surt jest już tylko 7 km. W Orost dostajemy zaproszenie na posiłek, a po nim, gdy ubieramy plecaki, żeby ruszać dalej, gospodarz oznajmia, że nas podwiezie. Na ośle. Idziemy zatem małą karawaną pięknym skrótem przez góry, a osioł niesie nasze bagaże i na zmianę kogoś z nas. Gdy docieramy do Badab-e Surt, jest jeszcze piękniej. Wokół nas wodne tarasy, pod nami widok na dolinę, a naprzeciwko górskie szczyty. To jedno z dwóch takich miejsc na świecie – bliźniacze Pammukale w Turcji już dawno wpisane jest na listę światowego dziedzictwa Unesco i odwiedza je kilkaset tysięcy turystów rocznie. O Badab-e Surt Unesco chyba jeszcze nie słyszało, a przychodzą tu przede wszystkim na piknik mieszkańcy dwóch pobliskich wiosek, czasem przejedzie jakiś pasterz na ośle lub rolnik traktorem. Tym lepiej dla nas – rozbijamy namioty na krawędzi największego z basenów i, gdy tylko ostatni ludzie znikają z naszych oczu, możemy kąpać się do woli, a kolację i śniadanie zjeść bez chustki na glowie (Hania) i w krótkich spodenkach. Bo wśród obcych (nie rodziny) irańskie prawo oparte na islamie nakazuje mężczyznom nosić długie spodnie, a kobietom także długi rękaw, luźne tuniki zakrywające biodra i chustkę (hidżab) na włosach. Bardziej konserwatywne Iranki zakładają czador – długi materiał zakrywający całe ciało, z wyjątkiem twarzy (nie mylić z burką, która w Iranie nie jest popularna i zakrywa również twarz). Zabronione są też tatuaże oraz biżuteria dla mężczyzn.
Koło południa, nastepnego dnia pojawiają się w końcu ludzie i załapujemy się na transport do cywilizacji traktorem z rodzinką z Orost. Kończy się oczywiście krótką wizytą w domu, a potem z jednym z mieszkańców (bo autobus tego dnia już odjechał) ruszamy w stronę Sari, gdzie umówieni jesteśmy z Ahmetem. Ahmet zaczepił nas dzień wcześniej w Kyasar, zaproponował nocleg w swoim domu nad morzem i obiecał alkohol i wieprzowinę. Tak jak wiele rzeczy w Iranie, jedno i drugie jest tu nielegalne, więc zdobywać je trzeba nieoficjalnymi metodami. Alkohol najczęściej przemycany jest z irackiego Kurdystanu lub pędzony w domach, a wieprzowinę zdobywa się polując „w dżungli” na dzikie świnie, co Ahmet uczynił dzień wcześniej. Gdy przyjeżdżamy, zabiera nas nad morze, potem pokazuje swoje stado owiec, upolowuje jakiegoś ptaka na obiad strzelbą, którą wozi cały czas w bagażniku, i zabiera na przejażdżkę motorówką po swoim stawie rybnym. Ryb jest mnóstwo i skaczą tak, że aż same wskakują nam do łódki – dosłownie! Trzy z nich bierzemy ze sobą na kolację. Wieczór upływa więc miło przy whiskey, wieprzowinie i rybie (ustrzelony ptak wpadł tak głęboko w krzaki, że nie udało nam się go wyciągnąć). Następnego dnia żegnamy się, ale mamy zaproszenie na wesele kuzynki Ahmeta w środę, więc jeszcze planujemy się zobaczyć. A tym czasem wsiadamy w autobus do Ali Abad, gdzie czeka na nas pewien Francuz i jego willa z basenem…

DSC04791(1)

Obiad w sadzie pomarańczowym

DSC04849(1)

Wycieczka na motorze

DSC04997

Z Orost do Badab-e Surt

DSC05046

Badab-e Surt

DSC05068

Powrót z Badab-e Surt

TAGI
1 komentarz
  1. Odpowiedz

    Martusia

    6 wrzesień 2013

    tajemnicze zakonczenie al-szarki…. nie wierze, ze uroniłeś łzę żegnając sie z kims!

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)