Podróż 1 - Dookoła świata Indonezja

Czy będąc na rafie na płaszczkę trafię?

Przez - 4 lipiec 2014

Do Banda Aceh, w którym wysiadam z autobusu, jeszcze wrócę, teraz od razu przesiadam się na prom płynący na Pulau Weh – najbardziej wysuniętą na północ wyspę Indonezji. Znajduję obskurny hotel w stolicy wyspy, Sabang, a klucz to pokoju wydaje mi 14-letnia dziewczynka, która najwyraźniej pilnuje interesu pod nieobecność rodziców.
– Możemy sobie z panem zrobić zdjęcie, sir? – pyta pokazując na siebie i swoją koleżankę.
– Jasne – opowiadam, tak jak zawsze przy podobnej prośbie i chwilę później pozuję już do fotografii.
Wieczorem w kafejce internetowej, gdzie poszedłem między jedną przerwą w dostawie prądu a drugą, zauważam, że sporo osób mi się przygląda. Zdążyłem się już do tego w Indonezji przyzwyczaić, ale dziwi mnie, że między spojrzeniami na mnie, zerkają na ekrany komputerów i coś sobie nawzajem pokazują. W końcu jeden z nich zauważa, że przyglądam się zaciekawiony.
– Sir! – woła pokazując na swój ekran.
Pochodzę, zaglądam w jego stary, wydający dziwne dźwięki monitor i widzę… siebie. Dziewczyna z hotelu pochwaliła się już najwyraźniej zdjęciem ze mną na Facebooku, a wieść o tym, że w miasteczku jest biały rozeszła się lotem błyskawicy. Teraz młodzież w kafejce cieszy się, że i im szczęście dopisało i spotkali bule.
Następnego dnia pożyczam skuter i jadę na północny kraniec wyspy. W bagażniku mam kąpielówki, bo na Pulau Weh jest podobno sporo miejsc, gdzie niedaleko brzegu podziwiać można rafę koralową. Na jednej z takich plaż pożyczam za 5 zł zestaw maska-fajka-płetwy, a przed zanurzeniem w oceanie jem jeszcze drugie śniadanie. Do mojego stolika dosiadają się lokalni, a ja pytam, gdzie powinienem płynąć.
– Gdziekolwiek, tu wszędzie jest rafa, sir – mówi jeden.
– No, ale na płytkiej wodzie nie zobaczy sir mant i rekinów – dorzuca drugi – wczoraj jeden bule widział rekina wielorybiego tam koło wyspy.
– Rekina wielorybiego? – dziwię się.
– No tak, a co sir myślał? – uśmiecha się – one osiągają nawet 12 metrów długości oraz ponad 20 ton wagi i są największymi rybami świata, więc nie mogą ot tak żerować sobie na płytkiej wodzie. Tam koło wyspy musi sir płynąć.
– No bo tu przy brzegu to tylko żółwie morskie, sir – dodaje pierwszy.
– Ale to nie zawsze, sir, trzeba mieć szczęście. Bo tak to tylko trochę ryb – studzi emocje drugi.
Dziękuję obu za rady i idę do wody. Wchodzę nie głębiej niż do pasa gdy otacza mnie podmorskie życie. Te „tylko trochę ryb” okazuje się być ruchliwym tętniącym życiem oceanicznym rajem. Pojedyncze ryby i całe ławice, kolorowe i złociste, w kropki, w paski, w prążki, w cętki. Małe jak pudełko zapałek oraz długie na pół metra. Wszystkie nic sobie z mojej obecności nie robią, przepływają w zasięgu moich rąk, często nawet się o mnie ocierając. A pod nimi ukwiały, korale, krewetki i rozgwiazdy. Tylko na razie żółwi brak. Ale w Indonezji takie widoki to nic niezwykłego – wzdłuż ponad 54 tysięcy kilometrów linii brzegowej tego kraju (po Kanadzie drugiej najdłuższej na świecie) znajduje się aż 18% wszystkich raf koralowych na Ziemi.
Podziwiam ten podwodny ekosystem przez jakieś pół godziny, ale w końcu przychodzi czas płynąć na głębszą wodę szukać płaszczek i rekinów. Do małej wyspy, w stronę której się kieruję, jest może nawet z kilometr, ale nigdzie mi się nie spieszy. Z maską na twarzy i oddychając przez rurkę płynę powoli obserwując dno.
Gdy podnoszę w końcu głowę, spostrzegam, że prąd zniósł mnie mocno na prawo i w głąb oceanu tak, że minąłem już prawie wyspę. Z powrotem pod prąd płynie się dużo ciężej. Gdyby był trochę mocniejszy, albo gdybym nie miał płetw, mógłbym już do brzegu nigdy nie wrócić.
Dopływam z powrotem na głębszy obszar między wyspami. Pode mną jest co najmniej kilkanaście metrów wody, ale jest tak przezroczysta, że dno widać jak na dłoni. Krążę w okolicy przez jakieś pół godziny, ale nie spotykam żadnego rekina ani płaszczki. A skoro tak, to wracam na płyciznę, bo tam całe życie rafy ma się bliżej siebie.
Z krótką przerwą na obiad spędzam w wodzie cztery godziny. Myślałem, że uwinę się w niecałą jedną, ale dość mocno wciągnął mnie ten podwodny świat. I to mimo tego, że nie udało mi się spotkać ani jednej płaszczki, żówia czy rekina.
Po wyjściu z wody, jadę jeszcze na północny kraniec wyspy i jednocześnie najbardziej na północ wysunięty punkt Indonezji. Na cyplu krótka sesja z indonezyjską rodzinką i flagą Indonezji. Bardzo ich zainteresował fakt, że gdzieś daleko w Europie jest kraj, który nazywa się Polska i za flagę obrał sobie odwróconą flagę Indonezji.
Bo flaga Indonezji, jak się już domyślacie, jest czerwono-biała. Do 1950 roku Indonezja była kolonią holenderską znaną jako Holenderskie Indie Wschodnie. Podobno obecna flaga powstała, gdy walczący o niepodległość Indonezyjczycy, odrywali od czerwono-biało-niebieskiej flagi Holandii dolny niebieski pas.
Śladów po Holendrach jest w Indonezji więcej. Na przykład w obecnym języku urzędowym, który został utworzony dosyć sztucznie w 1928 głównie na bazie malajskiego, około 10 tysięcy słów pochodzi z języka niderlandzkiego. Stworzenie tego lingua franca nazwanego Bahasa Indonesia miało na celu ułatwienie ogólnonarodowych kontaktów (do tej pory plemiona posługujące się ponad 700 różnymi językami porozumiewały się ze sobą najczęściej po malajsku) oraz podsycenie nastrojów niepodległościowych.
W drodze powrotnej do Sabang przejeżdżam obok boska do siatkówki, na którym gra właśnie lokalna młodzież.
– Sir! Sir! – słyszę za sobą.
No skoro wołają, to chyba trzeba się zatrzymać? :) Parkuję koło boska i chwilę później przyjmuję już zagrywkę. Poziom jest całkiem wysoki, jak na to, że tylko jeden zawodnik ma sportowe buty. Reszta gra w klapkach, japonkach, albo po prostu boso. A ja czuje, że cała gra kręci się wokół mnie. Każda piłka wystawiana jest do mnie z głośnym „sir!”, a obie drużyny i wszyscy przyglądający się grze świętują każdą moja udaną akcję i wydają z siebie jęk zawodu po nieudanej.
Po godzinie gry robi się ciemno i musimy kończyć. Dostaję zaproszenie na kolejny mecz jutro, ale muszę jechać dalej. Może to i dobrze, bo czuje że stopy mam już pozdzierane od biegania boso po asfalcie. A jutro czeka mnie przecież sporo chodzenia w Banda Aceh – mieście, w którym o tragicznym tsunami z 2004 roku przypominają rzucone gdzieniegdzie w głąb lądu statki ważące nawet po kilka tysięcy ton…

Plaża koło rafy

Plaża koło rafy

Podwodny świat

Podwodny świat

Podwodny świat

Podwodny świat

Ja i podwodny świat :)

Ja i podwodny świat :)

Północny kraniec Indonezji

Północny kraniec Indonezji

Ekipa z siatki

Ekipa z siatki

TAGI

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)