Aconcagua
Przez - 7 luty 2017

Żeby ułatwić sobie łapanie stopa, z Valparaiso jedziemy autobusem do miasteczka Los Andes, gdzie prościej będzie dostać się na wylotówkę. Tam na straganie kupujemy dwa banany, a sprzedawca dorzuca do tego gratis 6 pomarańczy, 2 mango, kilka awokado i parę jabłek. W sumie w bonusie do dwóch bananów dostajemy kilka kilo owoców.
Autostop z Los Andes w stronę Argentyny idzie dobrze, ale żaden z kierowców nie potrafi powiedzieć, do której godziny i czy w ogóle przejście graniczne jest czynne. Przejście Paso Libertadores położone jest na przełączy w Andach na wysokości 3200 m n. p. m. i o tej porze roku (lipiec, czyli środek zimy) bardzo często jest nieprzejezdne. Marta i Kuba jechali tędy dwa tygodnie wcześniej i przez kilka dni nie mogli się przedostać, bo spadło za dużo śniegu. W Valparaiso jeden policjant mówił nam, że po tygodniu zamknięcia, wczoraj przejście znów otwarto, ale też, że w każdej chwili może przyjść śnieżyca i wszystko znowu będzie nieprzejezdne. Może tak, a może coś źle usłyszał. Wciąż dziwi mnie, jak trudne jest zdobycie podstawowych informacji w wielu miejscach świata. A jeszcze bardziej dziwi mnie to, że nikomu to nie przeszkadza. Ludzie jadą bez narzekania – jak będzie czynne to przejadą, jak nie, to wrócą lub zaczekają. Żadnych nerwów.

Autostopem w stronę Andów

Autostopem w stronę Andów

Gdy mamy jeszcze około godziny drogi do granicy, wybija 17:00 i ruch nagle zamiera. Domyślamy się, że przejście jest czynne do 18:00 i dzisiaj już nam się nie uda. Jesteśmy w jakieś malutkiej andyjskiej wiosce i niespecjalnie mamy ochotę spać w namiocie w środku zimy na tej wysokości. Robimy zatem to, co sprawdza się zawsze najlepiej – zagadujemy lokalnych ludzi.
Szybko okazuje się, że spotkani panowie wiedzą, kto w wiosce ma pokój do wynajęcia. W jakimś bardzo ubogim, słabo ogrzanym domu matka z trójką dzieci potrzebuje pieniędzy i udostępnia czasem jedną izbę dla gości. My cieszymy się, że nie śpimy na dworze, ona, że zarobi dodatkowych parę pesos.
Następnego dnia łatwo dojeżdżamy do granicy. Mamy szczęście – pogoda jest piękna, świeci słońce i jest nawet ciepło, więc przejście jest czynne. Po drugiej stronie granicy idziemy już piechotą. Zanim pojedziemy dalej, chcemy rzucić okiem na Aconcaguę i wykąpać się w pobliskich wodach termalnych. Idziemy więc na krótki spacer po terenie Parque Provincial Aconcagua – Regionalnego Parku Aconcagui. Mimo leżącego dookoła śniegu, słońce grzeje tak mocno, że idziemy w krótkich rękawkach. Aconcagua, najwyższy szczyt Ameryki Południowej i drugi najwyższy szczyt w Koronie Ziemi, piętrzy się na końcu doliny.

Aconcagua

Aconcagua

Z widokiem na Aconcaguę jemy drugie śniadanie i popijamy piwem. Od strony technicznej góra jest podobno bardzo łatwa do zdobycia. Wejście przez Lodowiec Polaków (nazwany tak na część polskiej ekspedycji, która w 1934 pod przewodnictwem Konstantego Jodko-Narkiewicza wytyczyła przez niego nową drogę) nie wymaga umiejętności wspinaczkowych, a jedynie dobrej kondycji i aklimatyzacji. Mimo to, co roku na Aconcagui ginie kilka osób, najczęściej z zimna, wycieńczenia i problemów z chorobą wysokościową. Ja jednak czuję, że jeszcze kiedyś stanę na jej szczycie.

Śniadanie z widokiem na Aconcaguę

Śniadanie z widokiem na Aconcaguę

W drodze z Parque Provincial Aconcagua do miejsca, gdzie mają się znajdować wody termalne, trafiamy na stary, porzucony autobus, niczym ten z Into the Wild. Spędzamy chwilę w środku, wchodzimy też na dach. Jest bardzo klimatycznie.

Porzucony autobus

Porzucony autobus

Szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, gdy można się nim dzielić

Szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, gdy można się nim dzielić

Wody termalne, w których planujemy się wykąpać, nie są publicznie dostępne. Na początku XX wieku był tu ośrodek wczasowy ze SPA, teraz zostały już tylko ruiny oraz wydobywająca się gdzieś z wnętrza Ziemi gorąca woda. Idziemy wzdłuż rzeki i wypatrujemy jakichś śladów. W końcu po drugiej stronie wody zauważamy pozostałości po ośrodku, a chwilę później mocno parującą wodę. Niestety wszystko jest po drugiej stronie rwącej zimnej rzeki, a jedyny most w pobliżu to Puente del Inca – uformowany przez naturę łuk, który obecnie jest zamknięty i ogrodzony. Zastanawiamy się jeszcze przez chwilę, jak dostać się do gorących źródeł, ale nie wymyślamy niczego sensownego, więc rezygnujemy z kąpieli i łapiemy stopa do Uspallata.

Ruiny SPA

Ruiny SPA

W Upsallata po wizycie w bankomacie (wybieramy środkową kwotę, bo nie mamy pojęcia, ile warte są argentyńskie pesos) idziemy na krótki spacer. Jak się okazuje, jesteśmy w miasteczku narciarskim, a akurat teraz jest szczyt sezonu. Mnie w tym roku ominęła zima na półkuli północnej i chętnie bym pojeździł, ale ku naszemu zaskoczeniu, ceny karnetów oraz wypożyczenia sprzętu są tu znacznie wyższe niż w Alpach (w międzyczasie dowiedzieliśmy się od kogoś na ulicy, jaki jest przelicznik). Wysokie ceny spowodowane są też częściowo tym, że oficjalny kurs (a więc również ten w bankomatach) jest wyjątkowo niekorzystny. W związku z kolejnym kryzysem w Argentynie i topniejącymi zasobami walutowymi kraju, na ulicach kwitnie handel dolarami na czarno. Wymiana u cinkciarza jest nawet o 35% korzystniejsza od wymiany w banku lub oficjalnym kantorze. Mamy na szczęście trochę dolarów, które Hania wzięła ze sobą z Polski, więc porównujemy kursy u kilku cinkciarzy i u jednego z nich wymieniamy je na pesos. Ale gdy te pesos nam się skończą, wszystko, za co będziemy płacili kartą lub gotówką wybraną z bankomatu, będzie dla nas o 35% droższe.
Skoro narty w Upsallata są dla nas za drogie, to spędzamy w mieście tylko noc i następnego dnia jedziemy dalej. Pokonanie kolejnych 1400 km do Salty zajmuje nam 3 dni. Jedziemy przez stepy, pustynie i półpustynie ciągnące się wzdłuż Andów – najdłuższego łańcucha górskiego świata. Wokół jest niewiele, ale krajobraz co jakiś czas zmienia się. Czasami widać góry, czasami jakąś drobną roślinność, a czasami tylko czerwony piasek. Gdzieniegdzie pasą się stada koni i krów – w końcu argentyńska wołowina uchodzi za jedną z najlepszych na świecie. Noce spędzamy w namiocie, wieczorami pijąc wino, które jest tu tańsze niż woda.

Argentyńskie krajobrazy

Argentyńskie krajobrazy

Konie przy drodze

Konie przy drodze

Na jednym z postojów utykamy na jakieś 5 czy 6 godzin, przez które mija nas jedynie… gaucho (południowoamerykański kowboj) na koniu. Mówi, że ma chwilę, bo właśnie czeka na kozy i proponuje Hani przejażdżkę.

Miejsce, gdzie nic nie jeździ

Miejsce, gdzie nic nie jeździ

Gaucho i jego koń

Gaucho i jego koń

Innym razem kierowca zatrzymuje się na poboczu autostrady, żeby nas wysadzić. Wyciągamy plecaki z bagażnika, gdy nagle podbiega do nas jeden z kilu kręcących się dookoła policjantów.
– Oho, chyba mamy problem – myślę. – Pewnie nie można zatrzymywać się, ani łapać stopa na autostradzie.
W tym akurat policjant nie widzi najmniejszego problemu.
– Idźcie łapać dalej – prosi z miną „przepraszam, to nie ode mnie zależy”. – Mamy tutaj trupa – tłumaczy, pokazując ręką na folię leżącą kilka metrów od nas.
Dwa razy nie trzeba nam powtarzać. Ledwo kończy zdanie, a my siedzimy już z powrotem w samochodzie. Kierowca podwozi i wysadza nas kilkaset metrów dalej, gdzie akurat jest stragan z wyrobami mięsnymi (tak, na poboczu autostrady). Na dalszą podwózkę nie musimy długo czekać, bo zabiera nas kierowca TIR-a, który zatrzymał się kupić kiełbasę.
W końcu po trzech dniach jazdy docieramy do Salty. Salta jest ładnym miastem o kolonialnej architekturze z kilkoma ciekawymi atrakcjami – osiemnastowieczną katedrą, historycznym centralnym placem, starym ratuszem i wzgórzem z kolejką linową (my oczywiście wchodzimy piechotą). Odwiedzamy też muzeum archeologiczne, którego najciekawszym eksponatem są Dzieci z Llullaillaco.
Dzieci z Llullaillaco nie są obrazem ani rzeźbą. To zmumifikowane ciała trójki inkaskich dzieci zabitych i pochowanych 500 lat temu pod szczytem wulkanu Llullaillaco. Dzieci pochodziły z rodzin chłopskich i, jak się przypuszcza, zostały odebrane rodzinom przez arystokrację i ofiarowane bogom. Do śmierci przygotowywano je przez ponad rok, aby ostatecznie wprowadzić na wysokość 6700 m n.p.m. (Llullaillaco to drugi po Ojos del Salado najwyższy aktywny wulkan świata) i tam złożyć w ofierze. W momencie śmierci dwie dziewczynki (badania DNA wykazały, że były to przyrodnie siostry) miały około 15 i 6 lat, natomiast niespokrewniony z nimi chłopiec około 7 lat. Ciała starszej dziewczynki oraz chłopca, dzięki niskim temperaturom panującym na tej wysokości, zachowały się niemal w idealnym stanie, a zwłoki młodszej dziewczynki zostały uszkodzone już po śmierci przez uderzenie pioruna. Nie jest pewne, w jaki sposób umarły dzieci, ale przypuszcza się, że po prostu z wychłodzenia. Przed śmiercią zostały prawdopodobnie odurzone chichą (piwem z kukurydzy) i nakarmione liśćmi koki, które miały im pomóc w przebywaniu na tej wysokości. Bardzo dobrze zachowane ciała wystawione są na widok zwiedzających i robią przygnębiające wrażenie.

Dziewczyna z Llullaillaco

Dziewczyna z Llullaillaco

Wieczorem idziemy spróbować słynnych argentyńskich steków z dwoma chłopakami z couchsurfingu. Po powrocie imprezujemy do 5 rano w hostelu, a chwilę później jesteśmy już na nogach, bo zależy nam, żeby wcześnie ruszyć w drogę. Najbliższe kilka dni chcemy spędzić robiąc 400-kilometrowe kółko w okolicach doliny Calchaquí.
Pierwszy stop, którego udaje nam się złapać, to para Irlandczyków. Jadą wynajętym samochodem (to ich pierwszy raz w ruchu prawostronnym i bardzo się stresują), planują postoje przy kilku miejscach, które my też chcieliśmy zobaczyć i proponują, żebyśmy do nich dołączyli. Idealnie! Świeci słońce, góry mają cudowne kształty oraz kolory i w ogóle jest przepięknie. Przez pierwszą część dnia jedziemy przez Quebrada de las Conchas (Wąwóz Muszli) i zatrzymujemy się przy opisanych w przewodnikach formacjach skalnych – Gardle Diabła, Ropusze, Amfiteatrze i paru innych.

Widoki w Quebrada de las Conchas

Widoki w Quebrada de las Conchas

Widoki w Quebrada de las Conchas

Widoki w Quebrada de las Conchas

Gardło Diabła

Gardło Diabła

Alpaca (z lewej)

Alpaca (z lewej)

W miejscowości Cafayate odłączamy się od Irlandczyków, a nocleg spędzamy w San Carlos, przed spaniem wypijając kolejną butelkę świetnego wina za 3 zł. Cały region Cafayate słynie z win, a niedaleko stąd znajduje się Bodega Colome – najwyżej położona winnica świata. Wysokość 3111 m n.p.m nie tylko zapewnia winogronom niższe temperatury, ale też wystawia je na wzmożone działanie promieniowania słonecznego, dzięki czemu w takim winie jest podobno więcej zdrowych związków chemicznych (fenoli). W dodatku winogrona rosnące na tej wysokości mają grubsze skórki, co daje winu więcej smaku i aromatu.
Przez następne dwa dni jazda idzie bardzo wolno. Droga jest kręta i dziurawa, ruch bardzo mały, a widoki tak piękne, że zmuszają do częstych postojów. Przejeżdżamy przez Quebrada de Las Flechas (Wąwóz Strzał) oraz Parque Nacional Los Cardones (Park Narodowy Kaktusów) i jesteśmy zachwyceni krajobrazami. Czasem mijamy jakąś małą wioskę, ale życie toczy się tu bardzo powoli i niewiele się dzieje.

Quebrada de Las Flechas

Quebrada de Las Flechas

Quebrada de Las Flechas

Quebrada de Las Flechas

Quebrada de Las Flechas

Quebrada de Las Flechas

Wioska w dolinie Calchaquí

Wioska w dolinie Calchaquí

Hotel Payogasta

Hotel Payogasta

400-kilometrową pętle pokonujemy ostatecznie w 3 dni. Wracamy do tego samego hostelu i umawiamy się na grilla z ludźmi poznanymi kilka dni temu. Grillowanie to ulubiony sposób spędzania czasu Argentyńczyków. Każde miejsce i czas jest dobre na asado (grilla), pod warunkiem, że przynajmniej część tego, co leży na grillu jest wołowiną – statystyczny Argentyńczyk zjada rocznie 55 kg wołowiny, prawie najwięcej na świecie (po Urugwajczykach).
Umawiamy się więc na wieczór, robimy zrzutkę na mięso, a my tymczasem idziemy… po szampana i składniki na tort. Dziś jest 25 lipca, czyli mija dokładnie rok od kiedy ruszyliśmy w podróż :)
Asado trwa oczywiście do rana, a my skoro świt znów musimy ruszać w drogę. Wstajemy więc ledwo żywi, pakujemy rzeczy i jedziemy po raz drugi do Chile. Przed nami przejazd przez Andy, a droga w najwyższym punkcie osiągnie 4580 m. Wygląda więc na to, że dowiemy się, jak działa na człowieka połączenia kaca, niewyspania i choroby wysokościowej…

Rok w podróży

Rok w podróży

TAGI
$ komentarzy
  1. Odpowiedz

    Elda

    8 luty 2017

    Kocham Argentynę! Sam jestem Hiszpanem, a teraz mieszkam w Polsce. Ale myślę, że będę na emeryturę i żyć w Argentynie)

  2. Odpowiedz

    Ewelina

    9 maj 2017

    Zazdroszczę! Piękne zdjęcia :)

  3. Odpowiedz

    Paweł Mąka

    19 maj 2017

    Zdjęcia przegenialne. Widać, że miło spędziliście tam czas :)

  4. Odpowiedz

    Thomas

    28 listopad 2019

    Niesamowita podróż. Zazdroszczę i podziwiam odwagi. Życzę całej ekipie jeszcze wielu wspaniałych podróży. :-)

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)