Przez - 25 grudzień 2013

Czy do Birmy da się wjechać lądem? To pytanie nurtuje nas od jakiegoś czasu. Czy ryzykować czas i pieniądze próbując dotrzeć do granicy, żeby później się od niej odbić, czy od razu poddać się i wsiąść w samolot do największego miasta – Rangun?
Najgorszy jest brak informacji. W ambasadzie Birmy w Katmandu, gdzie dostaliśmy wizy, urzędnicy nie potrafili powiedzieć, czy zostaniemy wpuszczeni lądem. Jeden z nich zasugerował tylko, że sprawę na granicy może załatwić łapówka. Większość relacji w internecie mówi, że lądem wjechać się nie da, musimy jednak brać pod uwagę, że sytuacja w Birmie poprawia się z dnia na dzień i to, co było niemożliwe trzy miesiące temu, dzisiaj już niemożliwe być nie musi. A na oficjalnych stronach birmańskich jakichkolwiek informacji brak.
Nie tylko przekroczenie granicy może być problemem, również dotarcie do niej – dwa Indyjskie stany przy granicy z Birmą, Manipur i Mizoram, uważane są za mocno separatystyczne i rząd Indii wydaje do nich specjalne przepustki, które uzyskać można tylko będąc członkiem zorganizowanej wycieczki. I choć niektóre najświeższe internetowe źródła podają, że sytuacja niedawno się poprawiła, nikt w Indiach nie potrafi tego potwierdzić.
Mimo przeciwności, postanawiamy jednak spróbować – jeśli nam się uda, będziemy jednymi z pierwszych białych, którzy wjechali lądem do Birmy.
Odległość do granicy wydaje się już niewielka, ale stan dróg w tej części Indii pozostawia wiele do życzenia. Z Cherrapunjee, gdzie oglądaliśmy m.in. żywe mosty, wracamy do Shillongu za kilkadziesiąt rupii samochodem (53 km, 2 godziny). Tutaj bardzo często kierowcy jadący w stronę jakiegoś miasta i mający wolne miejsce w aucie, podjeżdżają na dworzec i za niewielkie pieniądze zabierają stamtąd dodatkowych pasażerów. Dzięki temu zwraca im się koszt paliwa, a ich pasażerowie nie muszą czekać na autobus i jadą w bardziej komfortowych warunkach.
Z Shillongu dalej jedziemy już tradycyjnym darmowym stopem (m. im. w wojskowej ciężarówce) do Bardarpuru (201 km, półtora doby), nocując po drodze na parkingu w aucie, które udostępnił nam w tym celu pewien miły pan. Potem autobusem (31 km, 2 godziny) do Silcharu. Następnego dnia, po śniadaniu złożonym z puri, czyli popularnych w północnych Indiach placków z mąki i wody smażonych na głębokim tłuszczu, oraz świeżo wyciśniętego soku z bambusa, powinniśmy kierować się przez Imphal do Moreh w stanie Manipur. Moreh jest największym przejściem granicznym między Birmą a Indiami i wydaje się, że tam mamy największe szanse na dostanie się do Birmy. Niestety okazuje się, że droga między Silcharem a Imphalem nie jest bezpieczna – kontrolowana jest podobno przez manipurskich separatystów i nawet lokalni boją się nią jeździć. Z konieczności decydujemy się zatem na Zokhawthar – mniejsze przejście w stanie Mizoram. Pierwszą dobrą informacją jest to, że pozwoleń na wjazd do Mizoramu obcokrajowcy od niedawna nie potrzebują (mieszkańcy Indii nadal muszą zwracać się do władz z prośbą o takie pozwolenia). Jedziemy więc nocnym sumo (171 km, 12 godzin) do Aizwalu, stolicy Mizoramu, dziennym do Champhai (188 km, 10 godzin) i jeszcze jednym sumo do granicy (24 km, 1,5 godziny). A wszystko to po to, żeby… dowiedzieć od celników, że nie mają uprawnień, żeby nas wpuścić. Mówią, że musimy jechać do Moreh i nie ma mowy o żadnych ustępstwach, ani łapówkach – nie mają tu nawet pieczątek, które mogliby nam wbić do paszportów. Zatem nie mamy wyjścia, będziemy kierować się z powrotem do Silcharu, a następnie Moreh, pokonując drogę, którą wcześniej nam odradzano. Wcześniej musimy jednak spędzić dzień w przygranicznym Zokhawthar, bo najbliższe sumo z powrotem odjeżdża dopiero wieczorem. Na szczęście poznajemy mieszkańca wioski, który szuka towarzystwa, żeby się napić. Po alkohol musi jednak jechać do Birmy (tak, on może wjechać, ale nie dalej niż do miejscowości przygranicznej), bo za sprawą radykalnego chrześcijańskiego rządu, w Mizoramie obowiązuje prohibicja.
Impreza się przedłuża, nasz znajomy jeszcze raz wybiera się do Birmy po nowe zapasy piwa, aż… zatrzymani zostajemy przez policję i „zaproszeni” na komendę. Nie wiemy do końca, czy bardziej chodzi o zakłócanie ciszy nocnej, czy o picie nielegalnego tu alkoholu, ale jako biali mamy specjalne przywileje i po około pół godziny zostajemy wypuszczeni, tak że zdążamy jeszcze na nasze sumo do Aizwalu (213 km, 14 godzin). Z Aizwalu do Silcharu (171 km, 12 godzin) i jesteśmy w punkcie wyjścia sprzed 5(!) dni. A rano znów sumo (264 km, 12 godzin) i ruszamy rzekomo niebezpieczną drogą do Imphalu w stanie Manipur (tutaj także zniesiono niedawno obowiązek posiadania pozwoleń na wjazd). Ale oprócz licznych kontroli wojskowych (co kilka/kilkanaście kilometrów), nie zauważamy żadnych śladów działań terrorystów, którymi nas straszono. Rano z Imphalu jedziemy w końcu z dużymi nadziejami do przygranicznego Moreh (107 km, 5 godzin).
W Moreh… szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię – okazuje się, że przejście graniczne jest nieczynne. Jak z resztą wszystkie przejścia między Indiami a Birmą. Jedynym wyjątkiem są mieszkańcy przygranicznych miejscowości, którzy mogą granicę przekroczyć, ale muszą wrócić jeszcze tego samego dnia i nie mogą opuścić miejscowości przygranicznej po drugiej stronie. W ciągu ostatnich lat granicę przekroczyło nawet kilku białych (oglądamy ewidencję u oficera imigracyjnego), ale wszyscy mieli specjalne pozwolenia z ambasady oraz własny środek transportu.
Nas indyjskie służby celne nie chcą nawet dopuścić w pobliże granicy. A zależy nam obecnie tylko na tym, żeby móc na chwilę opuścić Indie i przynajmniej porozmawiać (a może spróbować przekupić) celników birmańskich. Cały dzień spędzamy na prośbach i dyskusjach, ale indyjskie służby celne nie chcą się w żaden sposób zgodzić, żebyśmy choćby podeszli do birmańskich celników. Szkoda, że dopiero tutaj dowiadujemy się oficjalnie, że obcokrajowcy nie mogą przekraczać granicy.
Zrezygnowani chcemy wracać do Imphalu, gdzie będziemy mieli przynajmniej internet, żeby poszukać lotów do Tajlandii (Birmę już odpuszczamy). Tu, w Moreh, jest nawet kafejka internetowa, ale praktycznie cały czas w wiosce nie ma prądu, więc nie możemy nic sprawdzić. Okazuje się jednak, że droga powrotna do Imphalu po zmierzchu jest zamykana, więc dzisiaj nigdzie już nie pojedziemy. Zostajemy zatem na noc, a rano szukamy miejsca, w którym możemy wymienić z powrotem birmańskie kyaty, które nie będą nam już potrzebne, na indyjskie rupie. Okazuje się, że w lokalnym banku w tę stronę waluty nie wymieniają, ale jako biali (według oficjalnych danych oficera imigracyjnego ostatni biali byli w Moreh ponad trzy miesiące temu) spotykamy się z menadżerem, który wyznacza pracownika do podrzucenia nas do najbliższego miejsca, w którym taką wymianę możemy zrobić. Wsiadamy zatem w trójkę na jego motor (ja, Tomek i pracownik banku; Kuba został w hotelu) i jedziemy w stronę granicy. Żartujemy sobie z Tomkiem, że może kierowca chce nas przemycić na drugą stronę, ale tak naprawdę spodziewamy się, że punkt wymiany po prostu znajduje się tuż przed granicą po stronie indyjskiej. Tak jak myśleliśmy, zatrzymujemy się po stronie indyjskiej, ale od razu podążamy za naszym przewodnikiem… w stronę przejścia. Próbujemy protestować, że przecież nie możemy tak sobie przekroczyć granicy, ale akurat język angielski nie jest jego najmocniejszą stroną. Zamienia dwa słowa z jednym ze strażników i pokazuje żeby iść za nim. A chwilę później mijamy strażników i… wchodzimy do Birmy! Przez dwa dni nie mogliśmy przekonać indyjskich władz, żeby choćby pozwolili nam zbliżyć się do granicy, a teraz jakimś cudem nikt nie robi nam najmniejszego problemu.
W Birmie spędzamy jednak tylko pól godziny – wymieniamy pieniądze, kupujemy jakieś birmańskie ciastka i, nie bez żalu, wracamy grzecznie do Indii, gdzie zostawiliśmy Kubę oraz, co gorsza, nasze plecaki :)
„Jeszcze tu kiedyś wrócimy” – mówimy sobie. Nie wiemy jeszcze wtedy, że nastąpi to tak szybko…

Stacja benzynowa, po prawej środki gaśnicze

Stacja benzynowa, po prawej środki gaśnicze

Nasze sumo i przebita opona

Nasze sumo i przebita opona

Obowiązkowe zdjęcie podczas kontroli wojskowej na drodze

Obowiązkowe zdjęcie podczas kontroli wojskowej

Tablica w hotelu ("Kto nie zna zasad panujących w hotelu, ten jest głupcem")

Tablica w hotelu

Tablica w innym hotelu ("Nie rysować sprośnych rysunków na ścianach" oraz "Nie pluć na ściany")

Tablica w innym hotelu

Sok z bambusa

Cichy generator

TAGI
1 komentarz
  1. Odpowiedz

    Judyta

    25 grudzień 2013

    filmiki mistrzostwo świata, jak ze spotu reklamowego 😀

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)