Podróż 1 - Dookoła świata Indie

Tam, gdzie mosty się uprawia

Przez - 3 grudzień 2013

Na nocny pociąg z Siliguri do Guwahati w Assamie (tym samym, z którego pochodzi słynna herbata Assam) znów nie udaje nam się kupić miejscówek, więc 10-godzinną podróż spędzamy w ścisku na podłodze. Z Guwahati sumo do Shillongu, a z Shillongu jedziemy do Cherrapunjee pod granicę z Bangladeszem. Cherrapunjee to drugie najbardziej deszczowe miejsce na Ziemi ze średnim rocznym opadem w wysokości 11,78 m (dla porównania we Wrocławiu to 0,59 m). Bije je tylko pobliskie Mawsynram ze średnią 11,87 m, ale to do Cherrapunjee należy rekord największego opadu w ciągu miesiąca (9,30 m w lipcu 1861 roku) oraz w ciągu roku (26,46 m od sierpnia 1860 do lipca 1861). W całym stanie Meghalaya, w którym leży Cherrapunjee żyją liczne, obecnie za sprawą misjonarzy głównie chrześcijańskie, plemiona, z których najliczniejsi są Khasi. Ciekawostką ich kultury jest to, że są społeczeństwem matrylinearnym, tzn. dziecko przyjmuje u nich nazwisko po matce, nie po ojcu.
Nocujemy w punkcie widokowym, z którego widać równinę Bangladeszu, na kolację oprócz nieśmiertelnego chowmeina, dostajemy najostrzejszą papryczkę, jaką kiedykolwiek jedliśmy, a przed spaniem upijamy się dwoma piwami – przez 2,5 miasiąca podróży odzwyczailiśmy się trochę od alkoholu.
Rano idziemy do jaskini Mawsmai oraz nad wodospad Nohkalikai. Jaskinia na początku nie robi na nas ważenia – podążamy z tłumem ludzi łatwą oświetloną ścieżką. Jednak w połowie szlak rozdziela się na ten oznaczony i przygotowany dla turystów oraz na ciemny nieoświetlony korytarz. Wybór jest oczywisty :) Za nami w ciemność rusza też grupka Hindusów, ale gdy jedna z kobiet wpada w panikę, zwracają i zostajemy sami. Po trzydziestu minutach dochodzimy do końca zamkniętej części i wychodzimy na zewnątrz jakimś zapomnianym wyjściem. To dużo ciekawsze niż podążanie za strzałkami :)
Wodospad Nohkalikai (czwarty najwyższy wodospad na świecie z pośród tych, w których woda spada swobodnie nie dotykając skały) prezentuje się pięknie. Żałujemy tylko, że nie możemy zobaczyć go z dołu – punkt widokowy, z którego go obserwujemy znajduje się na poziomie jego górnej części. Ale mimo wszystko, woda spadająca z takiej wysokości (335 m) wygląda nieźle.
Po południu podjżdżamy kawałek stopem, potem ruszamy piechhotą wąską ścieżką przez dżunglę do wioski Nogriat, słynącej z żywych mostów. Ścieźka prowadzi w dół kanionu i nie jest wcale łatwa, ale to jedyny sposób, żeby dotrzeć na miejsce. W pewnym momencie wchodzimy na zawieszony wysoko nad górską rzeką most linowy, zerkamy w dół na huczący pod nami wodospad, wymieniamy krótkie spojrzenia i już wiemy, co dalej – cofamy się przed most, znajdujemy (niełtawe) zejście do rzeki, zakładamy kąpielówki i wskakujemy do spienionej wody. Nikt z nas nigdy wcześniej nie pływał pod wodospadem, więc wszyscy zabawę mamy wyśmienitą. Co nas zaskoczyło, to siła spadającej wody. Dopłynięcie do samego wodospadu jest niemożliwe, bo prąd jest zbyt silny, a gdy udaje nam się do niego przyciągnąć po skałach, okazuje się, że nie da się pod nim też ustać – siła spadającej wody natychmast człowieka przewraca, poza tym bicze wodne o takiej mocy są nie do wytrzymania. Na filmach zawsze wyglądało to jakoś łatwiej :) Na szczęście miejsce za wodospadem (między skałą a spadając wodą) jest dużo spokojniejsze i możemy stamtąd bez problemu podziwiać siłę natury.
Gdy zaczyna się ściemniać, musimy ruszać dalej. Po niedługiej już wędrówce przechodzimy przez pierwszy z licznych żywych mostów w okolicy i wchodzimy do Nogriat. Żywe mosty zrobione są z korzeni drzew garunku ficus elastica stojących przy rzece, które w czasie rośnięcia formowane są odpowienio przez ludzi z plemienia Khasi. Uformowanie jedego takiego mostu trwa nawet kilkanaście lat, ale używać go można później przez kolejne pięćset. Kilka lat temu o mostach wiezieli tylko okoliczni mieszkańcy, którzy budowali je na swój własany użytek. Dopiero niedawno o mostach dowiedział się National Geographic oraz BBC i stają się one powoli atrakcją turystczną, co całkowicie odmienia życie mieszkańców wioski – przedtem byli całkowicie odizolowani od świata przez gęstą dźunglę. Choć i teraz jedyny sposób, żeby dostać się do Nogriat to dwugodzinna wędrówka w dół, a potem czterogodzinny powrót pod górę.
W jedynym w wiosce miejscu noclegowym dla turystów nie ma już miejsc, ale gospodarz zgadza się na nocleg na podłodze, który później zamienia się w nocleg na dachu. Na górę wchodzimy wspinając się po drzewie pomarańczowym, a nocne niebo w środku dżungli przepełnione jest gwiazdami. Zdecydowanie przyjemniejsze miejsce niż jakikolwiek hotel, choć obawiamy się trochę mieszkającego w dżungli robactwa. Jescze wieczorem nasze obawy się potwierdzają:
– Maciek, coś zjada twój ręcznik – ostrzega mnie z dołu Kuba
– Hm? Ale co? – odkrzykuję z dachu
– No właśnie nie wiem… – odpowiada niepewnie
– Ale bardziej mrówka, czy bardziej krowa? – pytam lekko zaniepokojony
– Coś po środku!
I faktycznie – to, co dobiera się do mojego ręcznika, kształtem przypomina może robaka, ale rozmiarem bliżej mu do krowy. Na szczęście zrzucone, powoli się oddala. W nocy śpimy jednak spokojnie, Muga skutecznie odstrasza wszelkie robactwo.
Po śniadaniu postanawiamy dołączyć się do poznanego poprzedniego dnia fotografa National Geographic i jego kolegi w drodze do Tęczowego Wodospadu. Prowadząca tam ścieżka jest trudna do odnalezienia, więc musimy wziąć ze sobą przewodnika. Idąc przez dżunglę mijamy ogromne drzewa, zwisające z nich liany, olbrzymie pajęczyny i… dziko rosnącego ananasa. W zależności od pory roku rosną tu też podobno papaje, pomarańcze, cytryny, liczi, guawy, banany, jackfruity i mango. W drodze pytamy przewodnika, czy żyją w dżungli jakieś niebezpieczne zwierzęta:
– Nie – odpowiada po chwili namysłu – tylko węże i niedźwiedzie.
My, stety lub niestety, nie spotykamy żadnego. Próbujemy się też dowiedzieć, jaka pogoda panuje w Nogriat w zimie. Jednak, gdy pytamy o temeraturę, okazuje się, że nikt w wiosce nie miał nigdy termometra, więc po prostu nie wiedzą.
Tęczowy Wodospad, jak sama nazwa wskazuje, znany jest z tego, że prawie zawsze tworzy się przy nim tęcza. Nie zaskakuje nas zatem, że i nam udaje się na takową trafić. Na środku dolnego basenu wodospadu stoi głaz, z którego, jak mówi nam przewodnik, skakać można do wody. Jednak teraz, tuż po porze deszczowej, wodospad uderza w głaz ze zbyt dużą siłą i powoduje, że wdrapanie się na niego staje się niemożliwe. Zamiast tego pływamy wokół i po raz kolejny mierzymy się z ogromną mocą wodospadu – tym razem nie ma się o co zaczepić i pod sam wodospad nie udaje nam się dopłynąć.
Przy wodospadzie odłączamy się od przewodnika i fotografów i ruszamy z powrotem w stronę cywilizacji. Ścieżka od wodospadu w górę kanionu jest jest już zdecydowanie łatwiejsza do odnalezienia, ale kondycyjnie strome podejście jest naprawdę ciężkie. Docieramy na szczyt, gdy słońce już zachodzi. Krótki rzut oka z góry na wielki wodospad Nohkalikai i uświadamiamy sobie, że zdecydowanie wolimy nasz kameralny Wodospad Tęczowy lub ten bezimienny gdzieś w środku dżungli, w którym kąpaliśmy się wczoraj…
Ze szczytu łapiemy stopa i, gdy dojeżdżamy do hotelu, jesteśmy niesamowicie głodni i wyczerpani. A już rano musimy kontynować podróż w stronę granicy z Birmą, przez którą nie wiemy nawet, czy zostaniemy przepuszczeni…

Wioska Nogriat

Wioska Nogriat

Dziki ananas

Dziki ananas

Jeden z żywych mostów

Jeden z żywych mostów

Wodospad Tęczowy

Wodospad Tęczowy

Pod wodospadem

Pod wodospadem

Powrót przez dżunglę

Powrót przez dżunglę

Wodospad Nohkalikai

Wodospad Nohkalikai

TAGI

ZOSTAW KOMENTARZ

MACIEJ SZARSKI
z ekipą
Wrocław, Polska

Hej! Jesteśmy grupą przyjaciół z Wrocławia, którzy w 2013 roku postanowili przerwać studia, rzucić pracę i ruszyć w podróż, Teraz wiemy już, że to była świetna decyzja, a pasja podróżowania do dzisiaj kieruje naszym życiem. Więcej o nas tutaj :)

Podróż 2 – Ameryka Środkowa
Szukaj
Statystyki
Liczba podróży: 2
Dni w podróży: 495 (+1*)
Odwiedzone kraje: 36
Przejechane kilometry: 57661
Największa wysokość: 6088 m
Najmniejsza wysokość: -28 m

* okrążając świat przeżyliśmy, tak jak Fileas Fogg, jeden dzień więcej niż ci, którzy spokojnie siedzieli wtedy w domach :)